
Nadspodziewane przyporządkowanie
Pewnego sobotniego dnia bez żadnego ostrzeżenia, tym bardziej oczekiwania, zostałam przyporządkowana do grona kolekcjonerek sztuki. Przygotowywałam się wraz z Małgosią Błaszczyk do pierwszego inauguracyjnego spotkania Klubu Kobiet Kolekcjonerek (Strefa kolekcjonowania). Po raz pierwszy też miałam okazję gościć tę znaną mi od niedawna miłośniczkę sztuki współczesnej w moim mieszkaniu. Zrobiłam “oprowadzanie”. Poszło szybko, to tylko mieszkanie w kamienicy, nie rozłożysta kilkupiętrowa willa. Oglądałyśmy przede wszystkim sztukę obecną w moim mieszkaniu. I to właśnie był moment olśnienia i wspomnianego zaklasyfikowania – „Kolekcjonerka”?!

Wrastałam w sztukę w sposób naturalny i długo nieuświadomiony. Jako mała dziewczynka „kolekcjonowałam” obrazy i „uczestniczyłam w aukcjach”, gdy wraz z siostrą niemal każdego dnia przeglądałyśmy zgromadzone przez ojca liczne albumy malarstwa. Każda z nas miała swoich faworytów, których „odsprzedawała” tej drugiej, za godną kwotę dodatkowej kostki czekolady (prac Giorgia de Chirico, Jacksona Pollocka i Edwarda Hoppera nigdy nie “spieniężyłam”!). Wraz z upływem lat ta dziecięca zabawa przeszła do lamusa, jednak powidoki reprodukcji wybitnych dzieł sztuki pozostały pod powiekami. Ponownie ożyły po latach w trakcie krakowskich studiów z historii sztuki. Niemniej, prawdziwe “świętowanie”, już w samym sercu sztuki, dotyczyło kilkunastoletniej pracy kuratorskiej w galerii sztuki współczesnej. Pisząc dość górnolotnie i językiem jak z Heideggera o celebracji, mam na uwadze przede wszystkim bezpośredni kontakt ze sztuką, którą można zobaczyć na żywo – dotknąć a nawet powąchać. Mówię tutaj zarówno o świecie emocji, jak i intelektualnych dywagacjach, o zachwytach, momentach dezorientacji, wzruszeniach, rozczarowaniach, lecz także, o będących wynikiem analitycznej pracy nad dziełem, krytycznych olśnieniach.
Powracając do tematu kolekcjonerstwa. Cóż, w mojej historii kolekcjonerskiej najważniejszą rolę odegrali ludzie – artyści, z którymi miałam przyjemność współpracować, którzy (w większości przypadków) zostali moimi sympatycznymi znajomymi, a nawet przyjaciółmi na dobre i na złe. Kolekcja przyrastała i na swój sposób stała się kroniką życiowych wydarzeń. Moją kolekcję tworzą prace wybitne i kolekcjonersko wartościowe, lecz również takie, które (choć artystycznie urzekające) mają dla mnie wartość przede wszystkim emocjonalną. Pośród licznych artefaktów (dowodów obopólnej sympatii) znajduje się papier pakowy z fantastycznym rysunkiem Małgosi Wielek-M., elegancko napisany na papierze nutowym list autorstwa Marka Chlandy, liczne kartki z podróży wzbogacone odręcznym malunkiem Wojtka Ćwiertniewicza, czy naprędce naszkicowany ręką Piotra Szmitke mój portret przy kawiarnianym stoliku w Wenecji. Wszystkie one (moje trofea duże i małe) wędrowały ze mną, przenoszone z miejsca na miejsca w trakcie licznych przeprowadzek. Zawsze pakuję je w pierwszej kolejności i solidnie zabezpieczam. Czy wyłącznie ze względu na przyporządkowaną im finansową wartość? I tak, i nie. Wrosły w moje życie i jego rytm, są świadkami licznych wewnętrznych transformacji. Stanowią istotny obszar mojego życia. Podobnie jak ludzie, którzy za nimi stoją. Artyści.
Adriana Zimnowoda | historyczka sztuki i kuratorka |